Wrzesień 1939 roku. Polskiemu szwadronowi ułanów zostaje przekazana piękna, biała klacz - Lotna. Dowództwo ustala kolejność, w jakiej ma być dosiadana. Jako pierwszy dostaje konia główny dowódca, rotmistrz Chodakiewicz. Od tego momentu tragiczne losy szwadronu i pięknego konia stają się ze sobą powiązane...
Tragiczny wrzesień 1939 roku. W oddali wybuchają pociski. Widać galopującego wśród nawały ogniowej konia. Udaje mu się uciec. Polski szwadron ułanów zatrzymuje się w pałacu. Uwagę wszystkich zwraca Lotna, piękna biała klacz – ta sama, którą widzieli przed chwilą. Wachmistrz Latoń jest wprost oniemiały z podziwu, porucznik Wodnicki i podchorąży Grabowski zwierzają się sobie, że wspaniale byłoby mieć takiego konia. Gospodarz, który przyjmuje ułanów na nocleg jest chory, umierający. Lotna stoi u jego wezgłowia. Starzec boi się o jej los, gdy go zabraknie. Przekazuje więc Lotną rotmistrzowi Chodakiewiczowi, dowódcy ułanów. Wszyscy zazdroszczą rotmistrzowi tej zdobyczy. Wieczorem ciągną losy, by ustalić komu przypadnie Lotna, gdyby Chodakiewicz zginał. Zostaje ustalona kolejność: to podchorąży Grabowski dostanie konia, a potem – gdyby także Grabowski zginął – porucznik Wodnicki. Szwadron rusza do dalszej walki. Zaczyna się exodus ludności. Wszystkimi drogami uciekają cywile. Wszędzie widać furmanki, samochody, wózki. Kilku żołnierzy próbuje przygotować stanowisko strzelnicze dla działa. Nagle nadlatują niemieckie samoloty. Wybucha panika, bydło zaczyna uciekać, ludzie chowają się po rowach, są zabici. Chodakiewicz wie, że jego szwadron został otoczony przez Niemców. Postanawia spróbować wyrwać się z okrążenia. Lasami przeprowadza swoich ludzi. Są poza zaciskającym się pierścieniem nieprzyjaciela, ale kolejnego dnia trafiają na inny oddział niemiecki, wspierany przez czołgi. Polscy ułani prowadzą szarżę na czołgi. Zostają zdziesiątkowani, ginie także rotmistrz Chodakiewicz – Lotna wlecze go nieżywego, zaczepionego jedynie jedną nogą o strzemię. Ciało dowódcy zostaje przykryte płaszczem i zaniesione do wiejskiej chałupy, gdzie baby odprawiają modły nad zmarłym. Zostaje także sprowadzony miejscowy ksiądz proboszcz. Także on, gdy widzi Lotną, nie może ukryć zachwytu. Spod sutanny wystają mu bryczesy. Mimo protestów wachmistrza Latonia – który obawia się, że ksiądz okulawi konia – proboszcz dosiada Lotną. Pomiędzy swoje kolano a bok konia wkłada monetę. Rusza, skacze przez przeszkody. Za chwilę widać, że moneta tkwi cały czas między jego kolanem, a bokiem konia. Lotną przejmuje Grabowski. Podczas kolejnego postoju odwiedza miejscową szkołę, gdzie spotyka Ewę, dawną znajomą z gimnazjum, w której kiedyś był zakochany. Ewa jest tu nauczycielką. Miłość Grabowskiego odżywa. W wojennych warunkach zbliżenie następuje niezwykle szybko. Młodzi decydują się na ślub. Po całonocnym weselu niedobitki szwadronu ruszają w dalszą drogę. Z ułanami jedzie także Ewa – na wozie. Jest trochę zaniepokojona, że mąż bardziej niż nią interesuje się Lotną. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiają się Niemcy. Grabowski ginie. Podkomendni kopią mu prowizoryczny grób, oddają salwę honorową. Ewa jest zrozpaczona, rzuca się na grób. Zgodnie z umową, Lotną przejmuje teraz porucznik Wodnicki, który nie widzi już sensu dalszej walki. Puszcza swoich ludzi, każdemu z nich daje fragment przedartego sztandaru szwadronowego. Sam bierze część z napisem „Honor i ojczyzna”. Odjeżdża na Lotnej, lecz w nocy, gdy śpi znużony drogą, konia kradnie mu wachmistrz Latoń. Nie cieszy się nią jednak zbyt długo – Lotna łamie nogę w szprychach koła od furmanki. Zjawia się rozwścieczony Wodnicki. Widząc co się stało, z ciężkim sercem decyduje się dobić konia. Przykłada do głowy Lotnej pistolet, lecz nie ma siły tego zrobić. W końcu strzela Latoń. Wodnicki łamie na kolanie swoją szablę i powoli oddala się w stronę granicy.
„Jeżeli dobrze odgadłem intencje Wajdy, jego nowy film miał być rodzajem artystycznej konkluzji epoki polskiego romantyzmu, której krwawym podsumowaniem stał się wrzesień 1939 roku. Miał to być film przekazujący – może po raz ostatni – swoiście polską poezję konia i szabli, nie w formie lirycznej jednak, ale w postaci poematu krytycznego, zaprawionego goryczą, może chwilami sarkazmem. Stało się jednak inaczej. W dialogu poety i krytyka zwyciężył poeta. Ze sporu racjonalisty z romantykiem zwycięsko wyszedł romantyk. Badacz rekwizytów historii zamienił się w kustosza ich muzeum. »Lotna« stała się filmem poświęconym poezji rekwizytów i – trzeba to z przykrością powiedzieć – jest poezją raczej formy, rytmu, barwy niż treści”.
Stanisław Grzelecki, Lotna, „Życie Warszawy”, 1959
„Kiedy się czyta »Lotną« Żukrowskiego, wydaje się, że opowiadanie to stanowi idealny materiał do wykorzystania na ekranie. Z jednej strony epicki »szeroki oddech«, a z drugiej – interesujący wątek psychologiczny. Okazuje się jednak, że to co w teorii wydaje się niemal »samograjem«, w praktyce zmienia się w trudny do zgryzienia orzech. Nawet dla wytrawnego realizatora. »Lotna« Wajdy – będąc dosyć wiernym przeniesieniem na ekran fabuły opowiadania Żukrowskiego – niestety nie posiada owego wewnętrznego »nerwu«, charakterystycznego dla tekstu literackiego; uboższa jest o cały psychologiczny ładunek dramatyzmu (...). Od zupełnego fiaska chroni reżysera obraz-pejzaż wrześniowych dni 1939 roku, które odżywają w jego filmie w pełni swego uroku i okrucieństwa. Gdyby widz mógł uwolnić się od niepokoju, jaki go nurtuje podczas oglądania perypetii siwej klaczy (»zginie, czy nie zginie?«), gdyby zagubiły się taśmy z dialogami i pozostał tylko czysty, pozbawiony narracji obraz, wtedy »Lotna« Wajdy byłaby doskonałym cyklem nastrojowych, żywych malowideł, dających zarówno silne przeżycia natury uczuciowej, jak i wiele doznań estetycznych”.
Zbigniew Dolecki, Lotna, „Kierunki”, 1959
„Jest to jeden z najbardziej niezwykłych (...) i kontrowersyjnych obrazów w historii polskiej kinematografii. Dla nas ważne są reakcje na ten film. Rzecz bowiem wykracza znacznie poza sprawy sztuki. Stosunek do tego filmu w roku 1959 nakładał się na stosunek do Polski międzywojennej i tradycji walk o niepodległość. Ten zaś z kolei świadczył o stosunku do Polski Ludowej i do Wielkiego Brata. Sprawa więc była poważna i każdy kto się na temat »Lotnej« wypowiadał, chcąc nie chcąc, dotykał najbardziej drażliwej kwestii politycznej. Publiczności podobno się film podobał. Nie znam raportów kasowych, znam natomiast kilka przynajmniej wypowiedzi zaświadczających, iż widownia przyjmowała film ze wzruszeniem i sympatią. Ile w tym było szacunku dla przedwojennej »Polski kawaleryjskiej«, a ile zrozumienia intencji szyderczych wobec tej Polski, jakie Wajda niewątpliwie miał, trudno dziś orzec. Z całą jednak pewnością znaczna część widzów dobrze przyjęła film Wajdy dlatego, iż pokazywał, to co w propagandzie stalinowskiej zostało szczególnie zelżone: kampanię wrześniową i wojsko Polski międzywojennej”.
Mirosław Przylipiak, Lotna, „Gazeta Gdańska”, 1991, nr 4
„Film jest przykładem porażki ambitnej, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pokazuje siłę talentu reżysera, a jednocześnie niemożność zapanowania nad spiętrzonym nurtem wyobraźni. Imponuje zmysłowością, kreacyjną swobodą, znakomitym wykorzystaniem jesiennego, mazowieckiego pejzażu, ale irytuje manieryzmem buñuelowskich odniesień”.
Krzysztof Demidowicz, Lotna, „Film”, 1992, nr 6
„Ten film żyje w psychice widza. Na przykład, od dnia premiery mój sąd o »Lotnej« uległ zmianie na korzyść filmu. Wydaje mi się, że Wajda – twórca w zasadzie zimny – szuka gorących tematów, które dają okazję do wprowadzenia różnych »dziwności«. Ponieważ jest bardzo utalentowany, wyrastają one do problemów artystycznych, zaczynają się za nimi kryć sprawy, nad którymi sam twórca nie panuje. (...) Czy więc »Lotna« jest dziełem nieudanym? Trudno byłoby na to odpowiedzieć. W sztuce często najbardziej interesujące dzieła są w jakiś sposób nieudane. Dla mnie ciekawszy jest w »Lotnej« konflikt między twórcą a materią artystyczną niż konflikt wewnątrz samego dzieła”.
Aleksander Jackiewicz, Lotna, „Film”, 1959
„Trudno uwierzyć, że ten sam Wajda, który tak doskonale czuje powstanie warszawskie i okupację, którego filmy chwytały dotychczas atmosferę dramatów najświeższej polskiej historii z jakąś jasnowidzącą ostrością, potrafił w ten sposób zobaczyć Wrzesień. »Lotna« budzi w widzu, zwłaszcza w widzu, który Wrzesień przeżywał, głębokie zażenowanie. Fałsz przenika wszystkie warstwy tego filmu, począwszy od interpretacji nastroju wrześniowej kampanii, a skończywszy na rekwizytach. (...) Tutaj artystycznym wzorem jest tradycyjny »Ułan i dziewczyna« i to w wydaniu Jerzego Kossaka. Ten narodowy kicz – jak wszystkie kicze – nigdy nie był prawdą. Odgrzebywanie go dzisiaj i to w odniesieniu do tak poważnego przeżycia jak Wrzesień, wydaje się nietaktem artystycznym najgrubszego kalibru. Chwilami nie wierzy się wprost własnym oczom. Ów umierający w pustym pałacu polonus – jakaś nieprawdopodobna krzyżówka Czarneckiego, Rejtana i Radziwiłła (...) – z białą klaczą arabską u wezgłowia. (...) Oczywiście, po przyciśnięciu zaraz na początku takiego klawisza, można grać już tylko na fałszywej tonacji. Nic nie pomogą inscenizowane tu i ówdzie realistyczne scenki paniki i odwrotu. Są one jak te długie plany w operze, mające stworzyć sugestię jakiegoś autentycznego, historycznego kontekstu. Tymczasem wszystko, co dzieje się na pierwszym planie, zieje fikcją. Jeśli pokazuje się pałac, musi to być Nieborów, jeśli wiejska chata, to wnętrze z rzeźbionymi zydlami i starymi świątkami. (...) Obrządek żałobny nad ciałem zabitego rotmistrza odbywa się na zasadzie ilustracji do ludoznawczych opisów Kolberga, zaś incydent z księdzem-kawalerzystą wydestylowany jest z tradycyjnego literackiego szablonu »dziarskiego kapłana« i użyty według przepisów tak naiwnego kontrastowania, że tylko włos dzieli tę scenę od świadomego pastiszu (...). Celem tego filmu nie jest pokazanie tragedii, ale malowniczości – malowniczości, którą już wtedy, we Wrześniu, można sobie było co najwyżej dośpiewać, na siłę podkładając pod fakty poetyckie nastroje z »Pana Tadeusza« i »Trylogii«. Najjaśniej wynika to z nieprawdopodobnej błahości głównego, fabularnego wątku, z owej rywalizacji trzech eleganckich półgłówków o konia na tle narodowej klęski”.
Jan Józef Szczepański, Lotna, „Tygodnik Powszechny”, 1959, nr 44
Janusz Morgenstern wymyślił, by długie ujęcia kręcić w tym filmie z łódki, powoli płynącej rzeką. Było to rozwiązanie dużo prostsze niż układanie wielu metrów szyn.
Ze wszystkich aktorów grających w filmie role pierwszoplanowe, jedynie Pichelski umiał jeździć konno. Inni musieli się tego dopiero nauczyć. Wajda przyznał później, że był to jeden z jego największych błędów obsadowych, bo aktorzy skupiali się potem na tym, by prosto się trzymać na koniu, a nie dobrze grać.
W zdjęciach brał udział jedyny szwadron kawalerii KBW. Żołnierze tylko statystowali. Natomiast na pierwszym planie w rolach jeźdźców Chodkiewicza pojawiali się wychowankowie Rómmla z sopockiego Ludowego Klubu Jeździeckiego.
Adama Pawlikowskiego dubbinguje w filmie Zygmunt Listkiewicz.
Plenery: okolice Zegrzynka.
Film skierowano do realizacji 4 września 1958 roku. Zdjęcia plenerowe trwały od 2 października do 8 grudnia 1958 roku oraz dokrętki od 17 do 20 marca 1959 roku. Zdjęcia w atelier kręcono od 9 grudnia 1958 roku do 5 lutego 1959 roku.
Konia, który „zagrał” Lotną, doradził Wajdzie pułkownik Rómmel. Naprawdę koń miał na imię Wielka Topola i należał do stajni wyścigowych na Służewcu. Zginął w trakcie zdjęć, nabijając się na sterczącą z ziemi lancę. Było to około 20 października. W kilkunastu ujęciach musiał się więc pojawić inny koń. „Przekrój” drukował nawet w listopadzie 1958 roku ogłoszenie: „Film Polski poszukuje końskiego dublera, klacz-arabka”.
Karol Rómmel miał zagrać pierwotnie umierającego dziedzica, ale nie zgodził się. – Przecież gdyby zobaczyli Rómmla pod pierzyną, zamiast tragedii mogłaby być jeszcze komedia – mówił pułkownik. Ostatecznie zgodził się na epizod księdza proboszcza.
Wajda uważał także, że film o Wrześniu mógł uratować nieco inny scenariusz – oparty o cztery, pięć nowel, których łącznikiem byłaby właśnie Lotna albo tekst napisany w konwencji westernu, w którym czterech mężczyzn walczy między sobą o konia.
Na zdjęciu: Jerzy Pichelski
Na zdjęciu: Bożena Kurowska
Na zdjęciu: Adam Pawlikowski
Na zdjęciu: Jerzy Pichelski
Myślą o realizacji „Lotnej” Wajda był pochłonięty już w czasie zdjęć do „Popiołu i diamentu”. Cały film „Lotna” niejako wyniknął z obrazu, który przez lata reżyser nosił w swojej wyobraźni: szarża kawaleryjska z września 1939 roku. Opowiadanie „Lotna” Żukrowskiego ukazało się już w 1946 roku w tomie „Z kraju milczenia”. W 1957 roku chciał je realizować Stanisław Lenartowicz, lecz oddał ten pomysł Wajdzie. Wajda namówił Żukrowskiego na współpracę przy opracowywaniu scenariusza, którego punktem centralnym miała być właśnie szarża. Zależało mu także, by film stał się metaforycznym spojrzeniem na klęskę wrześniową, jako na koniec pewnego świata. Żukrowski zgodził się na ekranizację jego tekstu, lecz nie okazał się tak pomocny reżyserowi przy pisaniu scenariusza, jak na przykład Jerzy Andrzejewski przy „Popiele i diamencie”. Wajda pozostał z tą adaptacją praktycznie sam. Komisja scenariuszowa zaakceptowała tekst z dużymi oporami, wierząc po prostu w talent realizatorski Wajdy. Niestety, zdjęcia do „Lotnej” także przebiegały w dość nieszczęśliwej atmosferze. Opóźnienie spowodowało, że wrzesień kręcono dopiero w październiku. Zamiast lata filmowcy uchwycili złotą polską jesień i w ten sposób film stworzył legendę, że 1939 rok właśnie tak wyglądał. Przysłużyła się temu także specyfika kolorowej taśmy ORWO, na której kręcono „Lotną”. Części ujęć rozgrywających się w przestrzeni nie zdołano nakręcić w plenerze. Trzeba więc było inscenizować je w atelier. Nie było to jednak proste. Podczas kręcenia ujęcia z udziałem Pawlikowskiego i Kurowskiej, operator Jerzy Lipman chciał rozświetlić tło i włączył wszystkie reflektory, jakimi w tamtym momencie dysponował. Spowodowało to awarię podstacji, a dyrektor wytwórni o mało nie wyrzucił całej ekipy. Przy „Lotnej” – podobnie jak przy „Kanale” i „Popiele i diamencie” – asystentem Wajdy był Janusz Morgenstern. Wprowadził on do filmu kilka świetnych rozwiązań inscenizacyjnych, lecz – jak sam przyznawał w wywiadzie na swoje 85-lecie – pomylił się, proponując Wajdzie odtwórców głównych ról. To Morgenstern wypatrzył gdzieś Kurowską i Moesa. Wajda przystał na te propozycje, na czym, niestety, stracił cały film, gdyż oboje młodych aktorów wypadło w „Lotnej” bardzo słabo; widz nie był w stanie przejąć się losem pary nowożeńców, którą zagrali. Chłodne przyjęcie filmu było dla Wajdy więcej niż artystyczną porażką: to właśnie „Lotną” uważał bowiem wówczas za najbardziej osobisty ze swoich filmów. Wrzesień 1939 roku na ekranie był dla Wajdy wspomnieniem o ojcu, którego widział wówczas po raz ostatni. Wajdę atakowali w prasie zwłaszcza historycy – m.in. Zbigniew Załuski, historyk wojskowości, późniejszy ideolog moczarowców. Zarzucił Wajdzie niezgodność z prawdą historyczną – we Wrześniu nie było szarży ułańskiej na czołgi. Dla Załuskiego wniosek był prosty: pokazanie takiej szarży oznacza w istocie, że reżyser „uważa żołnierza polskiego za idiotę”, który myśli, że szablą może przebić pancerz czołgu. Scena szarży stała się tymczasem jedną z najgłośniejszych i najbardziej znanych w polskim kinie. Poprzez podobne zestawienia Wajda zbudował w „Lotnej” język mitów kojarzących się z klęską. Po latach reżyser przyznał, że ze wszystkich swoich filmów to właśnie „Lotną” chciałby nakręcić jeszcze raz. Żałował zwłaszcza, że nie dostrzegł szansy, jaką stworzyłoby obsadzenie w roli wachmistrza Latosia, Zbigniewa Cybulskiego. – On by scementował cały film – mówił Wajda. – Byłby bez przerwy na ekranie, grałby jedynie, że chce tego konia. Mimo antytalentu do jazdy konnej potrafiłby to zagrać. Mógłby nadać filmowi wymiar prawdziwego dramatu. On – taki ludowy, plebejski – zwycięża, bo nie jest jednym z tych chłopców, którzy siedzą prosto na koniu...