Kochliwy młodzian Rafał Olbromski popada w tarapaty. Wypędzony przez ojca z domu trafia pod opiekę masona, księcia Gintułta, przy którym nabywa ogłady. Spotyka przyjaciela z lat szkolnych, Krzysztofa Cedrę, i dzięki niemu zostaje wprowadzony na warszawskie salony. Wieści przynoszone z Europy przez byłych legionistów polskich sprawiają, że dwaj przyjaciele podejmują eskapadę do armii napoleońskiej, wierząc, że walka ta przyniesie Polsce wolność. Cedro trafia do Hiszpanii, gdzie tłumi bunt przeciwko Napoleonowi Bonaparte. Olbromski walczy ze zmiennym szczęściem, a splot wypadków niemal prowadzi go do zdrady. Kiedy jednak Napoleon wyrusza w 1812 roku na Moskwę, obaj postanowią dołączyć do jego wojsk.
Podczas podróży po Włoszech latem 1797 roku książę Gintułt, obserwując wielojęzyczną armię Napoleona, spotyka na swej drodze żołnierzy śpiewających Mazurka Dąbrowskiego.
Kulig od dworu do dworu jest doskonałą zabawą szlachty. Młody szlachcic Rafał Olbromski w tańcu zaleca się do pięknej Heleny. Jego ojciec, pan na włościach, za dnia chłosta chłopów, a do snu każe synowi czytać broszurę z pismami Bonapartego.
Nocą Rafał wymyka się do Heleny. Schadzka zostaje przerwana przez czujną ciotkę. W drodze powrotnej młodzian z trudem uchodzi watasze głodnych wilków.
Rafał wypędzony z domu za utratę klaczy trafia do samotni swego brata Piotra. Piotra odwiedza też Gintułt i namawia go do powrotu między ludzi. Przyjaciele różnią się poglądami – Piotr ma poglądy jakobińskie i chce uwolnić chłopów, Gintułt zaś to typowy arystokrata. Gdy książę opowiada o losach kampanii włoskiej Napoleona, Rafał słucha z wypiekami na twarzy. Na koniec wizyty dochodzi jednak do scysji między Piotrem a Gintułtem. Zanim padnie wystrzał w pojedynku, Piotr umiera.
Po pogrzebie okazuje się, że Rafał nie ma dokąd się udać. Książę zaprasza go do swego pałacu. Sam wyjeżdża do Warszawy, ale na miejscu zostaje księżniczka Elżbieta, jego siostra. Podczas konnej przejażdżki Rafał stara się ją objąć i zostaje uderzony szpicrutą w twarz. Gintułt decyduje się zabrać go do Warszawy jako osobistego sekretarza.
W Warszawie rządzonej przez Prusaków Rafał zgłębia księgi w książęcej bibliotece. Na ulicy spotyka Krzysztofa Cedro, przyjaciela z dawnych lat. Z nim trafia na warszawskie salony, gdzie bywa także książę Józef Poniatowski, zwany „Pepi”. W nocy pijane towarzystwo dopuszcza się wybryków na ulicach i wdaje się w bójkę z pruskim patrolem.
Za wstawiennictwem Gintułta Rafał trafia do loży masońskiej mistrza de Witha. Razem z Rafałem do loży przyjmowana jest żona mistrza. Okazuje się nią piękna Helena. Spotkanie z Rafałem jest dla niej wstrząsem. Helena zostawia mężowi list; opuszcza go.
W lesie Cedro spotyka Rafała w zniszczonym ubraniu. Rafał znów nie ma gdzie się podziać. Cedro zaprasza go do swojego pałacu. Rafała ogarnia melancholia. Nachodzą go koszmarne wspomnienia – ucieczka z Heleną, gwałt dokonany przez zbójników, samobójstwo ukochanej.
W pałacu Cedrów gości inwalida, weteran. Opowiada o losach legionów, w których służył. Wysłano go na Santo Domingo, aby tłumić bunt Murzynów, broniących wolności w tej francuskiej kolonii. Ideały Cedry zostały poddane próbie. Napoleon zwycięża pod Austerlitz i pojawia się szansa, że zainteresuje się sprawą polską. Obaj młodzieńcy postanawiają dołączyć do armii Bonapartego.
Zanim przekroczą granicę, trafiają na bal do szambelanowej Ołowskiej. Okazuje się nią znana Rafałowi księżniczka Gintułt. Zazdrosny Cedro pije z austriackim komendantem. Rafał tańczy, a po północy wymyka się do buduaru księżnej. Nad ranem młodzieńcy przekraczają graniczną rzekę. Potem, poróżnieni, rozdzielają się.
Rafał doskonale odnajduje się w wojsku, spotyka przyjaciół. Trafia na pole bitwy pod Raszynem. Bitwa okazuje się absurdalną rzezią, ale Rafał wydaje się być na to obojętny.
Cedro ma więcej skrupułów. Trafia daleko od ojczyzny, pacyfikuje miasto Saragossę. Przeżywa załamanie, gdy polscy żołnierze gwałcą mniszki w klasztorze. Ta wojna przestaje mieć dla niego sens. Czuł to także kapitan Wyganowski, którego teraz nie chcą pogrzebać jego żołnierze. Cedro wyrusza w drogę powrotną do kraju, wszędzie napotykając zgliszcza. Wspomina szaloną szarżę na armaty pod Somosierrą. Dawny entuzjazm minął.
Rafał trafia z wojskiem pod Sandomierz. Zostaje adiutantem generała Sokolnickiego. Spotyka księcia Gintułta, który obserwuje pole bitwy, lecz nie bierze udziału w walce. Na wiadomość, że Polacy będą bombardować kościół św. Jakuba, masońskim hasłem wzywa Rafała, by wyrwał lont armaty. To akt zdrady. Tylko nagły atak wroga ratuje Rafała przed rozstrzelaniem. Z rannym Gintułtem ukrywają się w posiadłości ojca Rafała. Dwór zostaje jednak spalony przez Austriaków.
W roku 1812 Napoleon wyrusza z wojskami na Moskwę. Cedro odwiedza Olbromskiego, który odbudowuje spalony dwór, i namawia go do wspólnej wyprawy. Rafał jest zmęczony wojaczką, ale w ostatniej chwili dołącza do Cedry.
W zimowym pejzażu Napoleon samotnie ucieka saniami spod Moskwy. (JU)
„A więc mamy już »Popioły«, na które czekało się tyle czasu z niecierpliwością, w nastroju podniosłym i patriotycznym. Nastrój ten daje się śmiało porównać z nastrojami mocarstwowymi, panującymi niegdyś w przedwrześniowej Polsce. Oto kinematografia, która, jak powiada nam sam Wajda, »nie stała się kinematografią zawodową«, kinematografia, która kuleje, z trudem wiąże koniec z końcem, boryka się z codziennymi kłopotami, daje do dyspozycji swoich twórców przestarzały sprzęt, ta kinematografia odkryła w sobie ambicje na film »od morza do morza« – widowiskowy gigant historyczny. [...] słowo »gigant« w odniesieniu do »Popiołów« jest dość mylące i nieodpowiednie w porównaniu do środków finansowych i technicznych, którymi dysponował Wajda, a które z pewnością rozśmieszyłyby Kinga Vidora, reżysera amerykańskiej wersji »Wojny i pokoju«. Jest to gigant typowo polski, realizowany w klimacie produkcyjnej amatorszczyzny i genialnej improwizacji. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w wypadku całego tego przedsięwzięcia mamy do czynienia ze swoistą filmową Somosierrą. […] Film idzie przy wypełnionych salach, bilety wyprzedane na kilka dni naprzód, koniki robią fortuny, a krytyka nie szczędzi zachwytów. I rzeczywiście, mamy przed sobą utwór rewelacyjny, niemający prawdopodobnie sobie równych na rynku światowym. […] Wajda realizując »Popioły«, nie przestał być autorem »Pokolenia«, »Kanału« czy »Lotnej«. Te tytuły poprzednich filmów Wajdy musiały się tu pojawić, jako że »Popioły« są kontynuacją dyskusji przez te filmy rozpoczętej, są nieoczekiwanym przedłużeniem tzw. szkoły polskiej. […] Chcąc nie chcąc, musimy dojść do wniosku, że intelektualizm Wajdowskich »Popiołów« ma charakter wtórny – jest przedłużeniem masochizmu narodowego szkoły polskiej i powtórzeniem, z natury rzeczy okrojonym, przemyśleń i wizji Żeromskiego. I poszukując rzeczywiście głębokiego rozrachunku z historią musimy jednak sięgnąć do literackiego pierwowzoru, nie oszukujmy się bowiem, nie takich satysfakcji oczekujemy od wersji filmowej. Ekranizacja trzytomowej powieści musiała stać się osobliwym komiksem. Ale jest to rewelacyjny komiks artystyczny, w którym dochodzi do głosu indywidualna wyobraźnia ostatniego z piewców straceńczej romantyki. […] W inscenizowanej przez siebie rzeczywistości szuka Wajda zawsze plastycznego wyrazu. Jest zaskakujący nawet w drobiazgach, jak wtedy, gdy w zimowym pejzażu widzianego po raz ostatni przez Rafała dworku w Jazach, przebiega nieoczekiwanie wiewiórka. Szuka wizualnych skrótów, nadając im dramatyczny sens, jak pod koniec samossierskiej szarży, kiedy pokazuje tabun osiodłanych koni galopujących już bez jeźdźców, dając w ten sposób pojęcie o wielkości poniesionych ofiar. […] Najmocniejsze w »Popiołach« są sceny zbiorowe. Ma się wrażenie, że na nich przede wszystkim skupiła się pasja Wajdy. Autor najpiękniejszego w filmie polskim wątku miłosnego (»Popiół i diament«) w »Popiołach« jest dość pobieżny w odniesieniu do scen kameralno-psychologicznych. Stąd niektóre osobisto-prywatne wątki »Popiołów« są nieco uproszczone i mogą spotkać się z niezrozumieniem u tych, którzy książki Żeromskiego nie czytali – tak jest z wątkiem Heleny, z drugim spotkaniem z Elżbietą, czy z motywami Gintułta broniącego pod Sandomierzem kościoła św. Jakuba. Ale bo też filmowe »Popioły« nie mają zastąpić lektury powieści. Są wyrafinowanym widowiskiem dla oczu. Są zbiorowym szaleństwem, które, nic dziwnego, wywołuje zbiorowe szaleństwo przed kasami kin, a w najbliższym czasie wywoła prawdopodobnie również wiele dyskusji. Ale mimo wszystkich głosów i tak Wajda pozostanie zwycięzcą. Jego wyobraźnia jest zniewalająca. Myśląc o »Popiołach« Żeromskiego, będziemy mieć już na zawsze przed oczyma wizje Wajdy”.
Janusz Gazda, „Somosierra Andrzeja Wajdy”, „Ekran”, 1965, nr 41
„Twórca filmowy sięgający do wielkiej, trzytomowej panoramy dziejowej, jaką są »Popioły«, musiał dokonać selekcji motywów, scen i postaci. Jeśli jednak sięgnąłem znów do powieści, to po prostu dlatego, aby potwierdzić, co nasuwało się uparcie przy oglądaniu filmu, że zubożył on i uprościł treści ideowe i intelektualne dzieła wielkiego pisarza. […] Ten film jest po prostu anachroniczny, spóźniony. Jest w nim coś z atmosfery dyskusji, jaka przed niedawnymi laty toczyła się na temat tradycji walk narodowo-wyzwoleńczych. Zdawało się, żeśmy wówczas doszli do rozsądnych wniosków, że zrozumieliśmy, iż bohaterstwo należy rozpatrywać w związku z treścią ideową walki. Bohaterstwo naszych walk narodowo-wyzwoleńczych było często tragiczne i bezskuteczne. To prawda. Ale poważna rozprawa z gestem bohaterskim nie może prowadzić do wniosków, jakie głosi film. W lawinie batalistycznych obrazów – prawda, że mistrzowsko zrobionych, bardzo sugestywnych, jak Raszyn a szczególnie Somosierra – zginął sens historycznej walki o wolność narodu. Został jedynie koszmar, okrucieństwo walk w Saragossie, straceńczy pęd ułańskiej szarży i bezmyślne wołanie: »Niech żyje Cesarz!« […] Wracam do »Popiołów«, do »Popiołów« Żeromskiego, bo innych nie ma! Aż żal, że tyle wysiłków nie tylko reżysera i aktorów, ale i całego wielkiego sztabu na pewno ofiarnych współpracowników tego filmu, nie stworzyło wizji, w której znalazłbym trudną i rzetelną prawdę o losach narodu. Koszmar, okrucieństwo, bezmyślność – to przede wszystkim wyeksponowano z bogatej treści dziejów legionowych. Chcę patrzeć odważnie na trudne dzieje narodu, krytycznie oceniać objawy zacofania, bezmyślności i egoizmu klasowego. Ale nie rzucę łatwego potępienia i obrazy na tych, co padali dziesiątki lat na ziemi płaskiej i na dnie morza niezgruntowanego. Owe tęgie męże, wspaniałe żołnierze to żywa cząstka tradycji narodowej. Tego nie zrozumieli, czy pojąć nie potrafili, twórcy filmu, który uzurpował sobie tytuł »Popioły«. […] Andrzej Wajda nie odchodząc od Żeromskiego, nie pozostał mu wszakże wierny. W tym zresztą upatruję wielki sukces reżysera. Mógł pozostać przy swoistym przekładzie powieści na ekran. Jego wyjątkowy smak plastyczny i jego temperament artystyczny wykluczały niejako z góry widowiskową koncepcję »Popiołów«. […] Eliminując widowiskowość, Wajda poszedł w kierunku kinetyzacji i dramatyzacji obrazów. Sam pisał, że chodzi mu o ruch jak gdyby wewnętrzny, wynikający z samej akcji, sam też akcentował iż retrospekcje, potraktowane nie jako zamknięte nowelki, lecz jako materia zwichrzona, subiektywna, mają stanowić współczynnik dramatyczny. […] Dwa są główne motywy twórczego, czyli dzisiejszego odczytywania »Popiołów« przez Wajdę. Pierwszy dotyczy okrucieństwa wojny. […] Drugi motyw dotyczy straconych złudzeń. Nie pamiętam, by ktokolwiek dotąd, z równą temu filmowi siłą, zdemaskował epopeję napoleońską, a na jej tle unaocznił ironię historii w odniesieniu do naszych legionów. […] Chodzi tutaj o to, jak funkcjonują mity i jakim ulegają przemianom. Jest mit żołnierza tułacza i mit Żeromskiego, jest wreszcie, u dna ich leżąca, wieczna sprawa polska. Andrzej Wajda odczytał wszystkie te złożone elementy w świetle doświadczeń człowieka XX wieku, który ma już za sobą Oświęcim, Hiroszimę i… powstanie warszawskie. Odczytał po polsku, ale zarazem uniwersalnie, bowiem w swej warstwie koncepcyjnej film, jak sądzę, przemówi do całego świata. Myślę, że nie można było zrobić ani nic więcej, ani nic lepiej. Jeszcze raz potwierdziło się, że Wajda jest jednym z czołowych artystów współczesności”.
Stefan Morawski, „»Popioły« współczesne”, „Ekran”, 1965, nr 42
„Burzliwa, powszechna i nieprzerwana dyskusja o ostatnim filmie Wajdy jest zjawiskiem naturalnym. Tego rodzaju reakcje budzą z reguły wszystkie dzieła apelujące bardziej do pozaestetycznych niż do estetycznych doświadczeń. Zaciera się tu przy tym zauważalna zwykle różnica między opiniami krytyków a opinią masowego widza. Opinie mówią zresztą więcej o samych krytykach, niż o dziele Wajdy czy wizji Żeromskiego. Dyskusja sięgnęła po sprawy podstawowe – toczy się na płaszczyźnie naukowej i dotyczy tego, jak rozumieć i jak pisać historię naszego narodu. Nie ulega teraz już najmniejszej wątpliwości, iż spór o »Popioły« Wajdy jest kontynuacją polemik o tzw. szkołę polską sprzed lat. Być może, że w sporze tym jeszcze raz zostaną wyłożone te same przeciwstawne sobie argumenty. Powtórki te nie są wcale bezużyteczne; chodzi o to, by nie mieszać kryteriów, by nie stosować niewłaściwych miar. A jest ich przynajmniej trzy: prawdy historycznej, wierności filmu wobec powieści oraz prawdy artystycznej. […] Jaka jest prawda artystyczna filmu Wajdy? Jest to utwór niedający się w pełni zrozumieć bez pierwowzoru, ale też na jego wiernie rekonstruowanej kanwie, akcentujący pewne wybrane motywy. […] Dla Wajdy – człowieka współczesnego – okrucieństwo również takiej wojny, w której sprawiedliwość i niesprawiedliwość idą ze sobą w parze, jest doświadczeniem kluczowym. Dla Wajdy – człowieka z pokolenia Kolumbów – tragizm porywów najszlachetniejszych, które przynoszą klęskę, jest doświadczeniem nie do zapomnienia. Ani jedno, ani drugie doświadczenie nie fałszuje »Popiołów« Żeromskiego. […] Andrzej Wajda zrozumiał »Popioły« – nie odchodząc wcale daleko od Żeromskiego – w perspektywie swej twórczości filmowej, która jest uczulona na swoiste wątki. Wierność sobie kazała mu zobaczyć epokę napoleońską w wymiarze »Pokolenia«, »Kanału«, »Popiołu i diamentu«. Ponieważ zaś inspiracje tych utworów tkwią w Żeromszczyźnie, spór o Wajdę jest w mym rozumieniu nie polemiką o wierność wobec pierwowzoru, ale właśnie sporem o to, czy artysta ma prawo do swojej, choćby jednostronnej, wizji historycznej, czy też ma być wszechwiedzącym konstruktorem historii we wszystkich jej skomplikowanych i wzajem powiązanych aspektach. […] Może niepozbawiona racji będzie więc konkluzja, iż polemiczne wystąpienia w obecnej dyskusji przeszły obok Wajdy; jego humanistyczne »Popioły« usytuowane w ramach całej jego dotychczasowej twórczości wciąż czekają na sumienną, pogłębioną analizę”.
Stefan Morawski, „Kto ma rację?”, „Ekran”, 1965, nr 48
„Andrzej Wajda dokonał rzeczy niecodziennej: przywrócił nam Żeromskiego. […] Wajda nie zilustrował zgrabnie »Popiołów«, nie zreferował epopei historycznej Żeromskiego na użytek maluczkich, lecz dał jej filmowe wcielenie. Wielką bohaterką dzieła jest historia, dał więc Wajda wizję historii i uwikłanych w nią losów ludzkich, jak pierwowzór gorącą, gorzką, trudną, jak pierwowzór nie do przyjęcia dla brązowników. […] Od pierwszej do ostatniej sceny »Popioły« atakują wzrok, słuch, nieomalże wszystkie zmysły i wszystkie ośrodki przyjmujące emocje, atakują, wciągają, dzieją się, nie dają wytchnienia, są malownicze i dźwięczne, podniecające i pełne dynamizmu. […] Ale mimo wszystko wzdrygałbym się przed nazwaniem »Popiołów« filmem widowiskowym, a już w żadnym razie nie przystałbym na etykietkę superfilmu, mimo rozmiarów, scen batalistycznych z udziałem sprzymierzonej armii, tłumu statystów i poniesionych najwidoczniej potężnych kosztów. Superfilm to nie skala, lecz gatunek i światopogląd. Superfilm to bajka o supermanach czy nadludziach. »Popioły« nie są bajką i nie interesują się nadludźmi. Są próbą ogarnięcia prawdy o ludziach określonych narodowo i historycznie, o Polakach końca XVIII i początku XIX wieku, to znaczy okresu pierwszych po rozbiorach walk o odzyskanie niepodległości, a także o ludziach w ogóle, o tym, co ogólniej może dotyczy kondycji człowieka w historii i społeczeństwie. […] Spośród zwracających uwagę motywów wymienię tu jeden, dobitnie eksponowany: motyw bezsilności człowieka. […] Dialektyka bezsilności i czynu, rezygnacji i pokusy działania, psychicznych ucieczek szarż staje się coraz bardziej zawiła, wielopiętrowa. Zaufanie do mądrej historii jest równie nęcące i równie zarazem niemożliwe, jak zaufanie do pustych oczu Cesarza. Nie ma rozwiązań, jest tęsknota za wartością – osobistą, narodową, ogólnoludzką. Mimo wszystko, trzeba jej szukać, grzebiąc w popiołach marzeń, wiar, uczuć. […] Temat jest daleki od wyczerpania. Chyba nieprędko porzucimy ten wybitny film, poprzez który wróciliśmy i do książki, zawartością przerastającej własny język i inne obciążenia mijającego czasu”.
Wiktor Woroszylski, „Żeromski żywy”, „Film”, 1965, nr 41
„[...] historia to nie talia kart, którą można dowolnie tasować. Niestety, Andrzej Wajda to uczynił. Potasował i książkę i historię. I o to właśnie trzeba mieć doń pretensje, zwłaszcza iż nie zaznaczył w czołówce filmu, że są to jego, Wajdy, impresje, wyhaftowane na kanwie książki Żeromskiego, a zasugerował widzom – choćby poprzez poprzedzenie poszczególnych scen żywcem zaczerpniętymi z książki tytułami rozdziałów – iż Żeromski, i tylko Żeromski, był mu kompasem i sternikiem. […] Wyeksponował Wajda marginesową u Żeromskiego scenę (mniej niż z pół strony) wymordowania przez legionistów czterystu Murzynów na San Domingo), lecz ani metra taśmy nie poświęcił tak obszernie w prawdziwych »Popiołach« ukazanej zwycięskiej kampanii 1807 roku, kiedy to polskie legie parły zwycięsko ku polskiemu morzu, bijąc Prusaków pod Tczewem i Kołobrzegiem, zdobywając Słupsk i Gdańsk, i niosąc sztandary z białymi orłami tam, gdzie dopiero po upływie półtora niemal wieku ponieść ją mieli żołnierze I Armii WP. Te partie książki – i bardzo wiele im podobnych – Wajda całkowicie wyeliminował. Zostały krwawe jatki, klęski, bezsensowna szamotanina. Do tego jednak nie można ograniczyć pretensji pod adresem filmu. Dotyczą one również bardzo swobodnego – mówiąc oględnie – potraktowania przez jego twórców szeregu scen, które choć istotnie znajdują się w na kartach »Popiołów«, lecz kształtem i treścią znacznie różnią się od tego, co widzimy na ekranie. […] Po obejrzeniu »Popiołów« wielu widzów – których interesuje przede wszystkim strona widowiskowa filmu – wyraża żal z powodu, że zostały one zrealizowane tylko w jednym kolorze, a nie w kilku, co ogromnie ubarwiłoby te wszystkie jatki, bale i kuligi. Uwaga z pewnością słuszna. Tym bardziej, że jest to kolor tak czarny. Bez jednego rozjaśnienia. […] Jeśli pokazuje się jedną stronę medalu, trzeba pokazać i drugą. Wajda pokazuje tylko jedną. Oczywiście nie oczekujemy od niego, by uczył nas historii Polski, nikomu jednak nie wolno tej historii deformować. Jak grzechem bowiem jest apoteozowanie tego, co na apoteozę nie zasługuje, tak grzechem nie mniejszym jest odmalowywanie w jednym czarnym kolorze epoki, która miała barw wiele. […] Nie mam zamiaru ukrywać, że owo dość swoiste spojrzenie Andrzeja Wajdy nie odpowiada poglądom, bronionym od lat przez nasze pismo. Wydaje się bowiem, iż podzielana przez tego twórcę maniera, może raczej obsesja, polegająca na znęcaniu się nad narodową legendą, nad mitem niepodległościowym, nie jest ani taka płodna pod względem intelektualnym, jak poniektórzy to reklamują, ani tym bardziej, zwłaszcza w obecnych warunkach, użyteczna społecznie. […] Nie zajmuję się w tym artykule ocena artystyczną filmu. Pod tym względem niewątpliwie jest to film wybitny i z głosami tych wszystkich, którzy entuzjastycznie to właśnie eksponują, w dużym stopniu się zgadzam. Ale tym gorzej. […] Dlatego też uzasadnione są obawy tych wszystkich, którzy uważają, że film potężnie zamąci w głowach naszej młodzieży i przyczyni się do nawrotu postawy, jaką charakteryzował pogardliwy i cyniczny stosunek do dziejów naszego narodu. Postawy lansowanej w swoim czasie przez niektórych publicystów i niektóre scenki. Musimy zatroszczyć się o to, by kłopoty, jakich film ten niewątpliwie nam z młodymi przysporzy, były jak najmniejsze”.
Jerzy Ślaski, „Mądry Polak po szkodzie”, „Wrocławski Tygodnik Katolicki”, 1965, nr 43
„Kiedy Napoleon zbliżył się do rannego Cedro, ten woła: »Poszedłem z domu mego ojca… Wierzyłem, za moją ziemię… A teraz… na obcej… Wyrzec, że nie nadaremnie, że dla mojej ziemi… Cesarzu, cesarzu!«. »Cesarz stał jeszcze nad nim długą chwilę – pisze Żeromski. – Kamiennym wzrokiem patrzał na jego twarz. Wreszcie podniósł rękę do kapelusza i rzekł: Soit«. Takiej perspektywy w dziele Wajdy jeszcze nie było. Nie było jej w filmie polskim. Uchwycony tu dramat trwać będzie przez półtora wieku, aż do naszych dni. Nie zamyka się on na heroizmie czy rozsądku. Wkracza na teren historiozofii, mądrości i okrucieństwa historii Polski. Wiąże się w skomplikowany obraz nędzy i wielkości nowożytnego człowieka… […] Do Żeromskiego, wydaje się, musiało dojść w twórczości Wajdy. A spośród dzieł pisarza, przede wszystkim do »Popiołów«. […] Do »Popiołów« dojść musiało dlatego, że – jak już było powiedziane – sytuacja historyczna, o jakiej »Popioły« traktują, jest niby syntezą dalszych dziejów kraju. […] W twórczości Wajdy do »Popiołów« musiało wreszcie dojść dlatego, że chyba żadne dzieło literatury polskiej nie powiedziało tyle prawdy o nas samych: o naszej słabości i sile, o błędach i tragizmie naszego losu, a przede wszystkim o formacie samego narodu, zarówno dobrym, jak i złym. […] Zdumiewająca jest wierność »Popiołów« Wajdy wobec powieści. Wszystko, co w niej najważniejsze, przeszło na ekran. Ale najważniejsze w powyżej opisanym rozumieniu, które Żeromski przeczuwał i podjął, wlokąc jednak za sobą to, co w naszej literaturze jej mocną stroną nigdy nie było: liryzm nadmierny; retorykę literatury, w warunkach rozbiorowego życia, siłą rzeczy zdanej na utopię. Wajda wybrał z »Popiołów« najważniejsze: samą sprawę kraju i jego losów. Z indywidualnych, intymnych przeżyć bohaterów, ze wszystkiego, co luźne, dygresyjne czy czysto poetyckie, a co tak jeszcze niedawno było uważane za największą piękność dzieła pisarza – Wajda zrezygnował. […] W filmie Wajdy, w tym filmie pozbawionym prawie komentarza i interpretacji dramatu, traktującym wszystko jako rzecz zupełnie naturalną, przedstawić się może ów dramat widzowi nieprzygotowanemu niby fantasmagoria i poezja absurdu. A przecież obraz przez Wajdę nakreślony powtarzał się we wszystkich naszych bojach »o naszą i waszą wolność«, i w niezawiniony przez Polaków, jak w »Popiołach«, sposób – przeciwko wolności naszej i waszej. […] Ten film, tak bardzo prawdziwy, tak głęboko historyczny, w znaczeniu historycznego myślenia, domaga się podobnego, głębokiego odbioru. […] Czy muszę, po wszystkim, co o »Popiołach« Wajdy napisałem, zaznaczać, że jest to film wybitny, że będzie się odtąd liczył w filmie polskim, w literaturze, w polskiej świadomości?”
Aleksander Jackiewicz, „Dramat Andrzeja Wajdy”, „Życie Literackie”, 1965, nr 43
„Jedni czytają na gwałt Żeromskiego, inni szukają biografii księcia Józefa lub też innych bohaterów narodowych, a jeszcze inni studiują historię, słowem ruch w interesie jak rzadko. Tzw. łamy czasopism zapełniają się uczonymi enuncjacjami znakomitych polonistów i historyków tudzież rozmaitej maści krytyków filmowych oraz innych. Kto żyw, kto ma oczy i rękę zdatną pióro utrzymać, bierze udział w ogólnonarodowej dyspucie na temat »Popiołów«. Niżej podpisana, przeto by nie wpaść w kompleks prowincjonalnej niższości i drugorzędności, włącza się także w nurt dziejowych wydarzeń, skromnie wtrącając swoje trzy grosze. Spór, jaki powstał wokół filmowych »Popiołów«, dowodzi już sam przez się znaczenia dzieła Wajdy. Coś w tym musi być, że się wszyscy tak zajadle kłócą i chwała Wajdzie, że zrobił film zasługujący na coś więcej niż kilka zdawkowych pochwał lub przytyków. […] Najwięcej kontrowersji wywołują niewątpliwie: problem interpretacji historycznej czy też historiozofia Wajdy oraz poetyka reżysera, w której to poetyce elementy estetyczne dominują nad znaczeniowymi. Masę wątpliwości budzi też stosunek wersji filmowej do pierwowzoru literackiego. […] Ten film urzeka i irytuje jednocześnie. Urzeka urodą obrazów, malarskich i epickich zarazem, dynamicznym rozmachem, znakomitą narracją poszczególnych epizodów, barwnością i bogactwem wizji artystycznej. […] I tu powiedzmy nieco o przyczynach irytacji. Wajda postąpił z Żeromskim i z tzw. prawdą historyczną o epoce po szwoleżersku. Wybrał sobie to, co najbardziej odpowiadało jego koncepcji. […] Słowem jesteśmy w kraju. Waleczni bohaterowie »Popiołów« znacznie sprawniej władają szablą niż umysłem. Żeromski pokazuje jednak ich rozwój myślowy, ich wewnętrzne konflikty. Wajda oszczędza nam tego. Eliminując pewne wątki i sytuacje, pozbawia ich czyny racjonalnego uzasadnienia. […] Wielu krytyków boleje nad tym, że film mimo całej swej emocjonalności i ekspresywności pozostaje zimny i nie wzrusza publiczności. Wypływa to w pewnej mierze z niewłaściwego ukształtowania postaci głównych bohaterów i fatalnej obsady aktorskiej. […] Niestety, filmowy Rafał mimo poprawnej gry Olbrychskiego, jest nijaki. Cały urok tej postaci zagubił się w filmie bezpowrotnie. A co gorsza, zagubiły się gdzieś, częściowo na skutek epizodycznej konstrukcji filmu, jednolitość i rozwój psychologiczny bohatera. […] Filmowym »Popiołom« zabrakło bohatera. Balet ludzi i koni przysłonił najbardziej dla widza pasjonujące dramaty jednostkowe. Te uwagi nie dają się zakończyć jakąś jednoznaczną pointą. Bo mimo wszystkich wymienionych tu i gdzie indziej wad, »Popioły« są dużym osiągnięciem naszej kinematografii. I to nie tylko produkcyjnym. Zmuszają do zajęcia stanowiska. Do zastanowienia się nad charakterem naszej tradycji, świadomości narodowej, kultury i literatury. Bo wszystko, co w filmie Wajdy […] dobre […], wzięło się z tradycji kultury i dziedzictwa artystycznego. A poza tym niezależnie od kompleksów reżysera i słabości scenariusza, jest to film fascynujący, pięknie zrobiony, świetnie opowiedziany. Autentyczne kino!”
Maria Kornatowska, „W sporze o »Popioły«”, „Odgłosy”, 1965, nr 45
Na potrzeby filmu uszyto ponad 1800 mundurów, a 400 pożyczono z teatrów. Siergiej Bondarczuk, który w tym samym czasie realizował „Wojnę i pokój”, pożyczył Wajdzie 600 mundurów armii Napoleona.
Scenę bitwy pod Raszynem realizowano w Walewicach pod Łowiczem.
Ze względów bezpieczeństwa nie użyto autentycznych armat – odlano je z mikrogumy.
In the photo: Stanisław Zaczyk
In the photo: Stanisław Zaczyk
In the photo: Daniel Olbrychski
Chyba najbardziej dyskutowany film w historii kinematografii polskiej. Jeden z ostatnich głosów tzw. szkoły polskiej – grupy dzieł różnych autorów, podejmujących kluczowe tematy z obszaru rodzimej historii i polemizujących z obowiązującym kanonem interpretacyjnym. „Popioły” zarazem wpisują się w nowy nurt wielkich widowisk kostiumowych (poza Wajdą ich autorami byli także Kawalerowicz, Has, później Hoffman), stanowiących specyfikę kina polskiego lat 60. XX wieku.
Wajda potrafił wpisać się ze swoją filmową interpretacją, gorzkiej skądinąd, prozy Stefana Żeromskiego w sam środek ideowych sporów, jakimi żyła kultura polska po pełnym nadziei październiku 1956 roku, a przed pełnym rozczarowania marcem roku 1968. Zadawał pytania o istotę patriotyzmu, o granice bohaterstwa (i bohaterszczyzny), o sens romantycznego wzorca przenikającego – na dobre, ale i na złe – polską filozofię istnienia. Cóż mogło być lepszym pretekstem do zadawania podobnych pytań, niż opowieść o uwikłaniu dwóch młodzieńców o patriotycznym rodowodzie w niezrozumiałą do końca logikę batalii napoleońskich w Europie i poza nią.
Dyskusja, która rozgorzała po filmie, ciągnęła się – co rzadkie – przez wiele miesięcy, angażując licznych autorów, redakcje, a nawet rozmaite środowiska nie mające bezpośredniego związku ze sztuką (wojskowi, lekarze etc.), co świadczy o jej żywotności. Miała też z pewnością swój ukryty podtekst polityczny, choć dziś może on być niezrozumiały.
Artystyczny styl Wajdy, choć kontrowersyjny, budził podziw. Zwłaszcza plastyczna uroda – czarno-białych jeszcze, lecz już szerokoekranowych – kadrów, nasyconych symboliką i aluzjami do najlepszych tradycji polskiego i europejskiego malarstwa. W wymiarze narracyjnym film przypomina raczej szkic, może także za sprawą obfitości wydarzeń, o których opowiada, lecz kreślony jest zarazem z rozmachem, jak i wyczuciem. (JU)