Losy czterech dziewcząt – Bronki, Franki, Amelki i Kwiryny – mieszkających w tej samej kamienicy przed i po I wojnie światowej. Różnią się urodą, charakterem i zdolnościami, ale wszystkie marzą o lepszym życiu i miłości. Rzeczywistość jednak w bezwzględny sposób zweryfikuje te marzenia…
Kolejny dzień mieszkańców kamienicy przy ul. Nowolipki 90. Cztery mieszkające tu przyjaciółki – Bronka, Franka, Amelka i Kwiryna – idą do szkoły. Po drodze spotykają wracającego po kolejnej przebalowanej nocy ojca Bronki, stolarza Mossakowskiego, który każe córce odebrać pieniądze od klienta, dyrektora Różyckiego. Elegancki dom mężczyzny robi na dziewczynie wrażenie, na Różyckim zaś – jej uroda. Potem cała czwórka idzie do Ogrodu Saskiego i siada na ławce obok mężczyzny czytającego tom „Wędrowne ptaki”. Ten, widząc zainteresowanie dziewcząt, upuszcza specjalnie wizytówkę – jest publicystą. Przyjaciółki przekonują uzdolnioną literacką i marzącą o publikacji wierszy Frankę, że to znak od losu. Tymczasem w kamienicy poruszenie wywołuje pojawienie się Mańki – eleganckiej córki dozorczyni Prymasiakowej. Matka Amelki, wdowa Raczyńska ostrzega Mossakowską, że muszą trzymać dziewczęta z daleka od nowoprzybyłej, one jednak wyraźnie zafascynowane „artystką”. Tego samego wieczora Mossakowski przyniesiony do domu umierający – przykazuje synowi Mietkowi, by opiekował się matką.
Po śmierci ojca Bronka szuka pracy. W znalezieniu posady Mietkowi pomaga Różycki, a jego wizyty u Mossakowskich nie uchodzą uwagi pani Raczyńskiej. Ostrzega matkę Bronki („Zbałamuci mówieniem o lepszym życiu”), choć sama łaskawym okiem spogląda na odwiedziny pana Michałowskiego, wielbiciela Amelki. Mossakowska przestrzega córkę („Nic od ludzi za darmo nie dostaniesz. Za wszystko trzeba płacić, każdy czegoś zażąda”). Tymczasem pojawia się nowy gość – Ignaś Pędzicki, dawny kolega Mietka. Zdradza Bronce, że za rzekomymi studiami w Paryżu kryła się „robota polityczna”.
Młodzi spędzają niedzielę na majówce za miastem. Przyroda sprzyja uczuciom, pary zakochanych – Bronka i Ignaś oraz Michałowski z Amelką oddalają się od reszty. Po powrocie przed kamienicą zastają policję: rodziców Kwiryny, właścicieli sklepu, zamordowano. Dziewczyna, zawsze twardo stąpająca po ziemi, przejmuje interes. O swej literackiej przyszłości myśli też Franka – spotyka się z publicystą w parku, a teraz idzie do jego mieszkania. Gdy jej wiersz pt. „Okna” ukazuje się w gazecie, dumne przyjaciółki mówią, że jako pierwsza czegoś dokonała, Franka jednak, ku ich zdziwieniu, zamiast się cieszyć, gorzko płacze.
Wybucha wojna – Ignaś chce przedostać się do Krakowa i zaciągnąć do Legionów. Żegnając się z Bronką przestrzega, że jeśli dziewczyna zrobi coś niegodnego ich miłości, to nie chce jej znać. Wezwanie do wojska dostał też Michałowski, któremu Amelka oznajmia, że spodziewa się dziecka, licząc, że wezmą ślub. Mężczyzna jednak się wycofuje, tłumaczy wojną i nieświadomą niczego rodziną.
Tymczasem rodzina Mossakowskich wyjeżdża do Rosji, by tam przeczekać wojenną zawieruchę – Bronka zostaje, bo ma w Warszawie posadę. Do jej biura na inspekcje przychodzi dyrektor Różycki, jego radość na widok panny Mossakowskiej rodzi znaczące spojrzenia i komentarze. Już w swoim gabinecie mówi, że Bronka zasługuje na lepszą posadę – ma być jego osobistą sekretarką. Ona odpowiada, że już jest zakochana.
Wieczorem przyjaciółki spotykają się w suterenie u chorej Franki – dziewczyna gorzko mówi, że zostały obrabowane już na progu życia. Chłopak Kwiryny jest w niewoli, Amelka z ironią czyta list od Michałowskiego. Bronka idzie do Różyckiego, by zdobyć posadę dla Franki, którą w międzyczasie, chorą na tyfus zabrano do szpitala. Czyta niewesołe wiadomości od matki, potem stary list niepiszącego od dawna Ignasia ze słowami „Należysz do mnie”. Obok leży wizytówka Różyckiego. Ostatecznie ulega dyrektorowi, choć ten uważa, że dziewczyna nie jest zdolna do miłości.
Franka po wyjściu ze szpitala idzie do domu profesorostwa, gdzie niegdyś pracowała jej zmarła matka, by oddać pożyczoną książkę. Zastaje profesora, dość zagubionego, bo żona z córką i gosposią wyjechały na wieś. Mężczyzna proponuje, by do ich powrotu została i nabrała sił. Tymczasem w kamienicy na Nowolipkach pojawia się w legionowym mundurze Ignaś – szuka Bronki. Pani Raczyńska – o której plotkuje się, że upatrzyła dla Amelki starego aptekarza – mówi mu, że się wyprowadziła i „na złą drogę poszła, na najgorszą”. Niedługo później Bronka, siedząc w kawiarnianym ogródku z Różyckim, widzi defilujących legionistów. Wśród nich, na koniu, salutujący Ignaś, który ją ignoruje.
Tuż przed powrotem rodziny profesor, dotąd traktujący Frankę jak ojciec, w momencie słabości niemal ją całuje. Przeprasza ją, płaczącą, a potem, trzymając jak dziecko w objęciach, snuje plany jej dalszego życia, np. jako pracowniczki biblioteki. Jest jednak za późno: Franka zasypia, a z jej rąk wypada buteleczka po truciźnie…
Amelka wychodzi za starego aptekarza, a nazajutrz rano cztery inne nastoletnie dziewczęta z kamienicy przy ul. Nowolipki 90 zwołują się do szkoły…
Stefania Zahorska, „Nowe filmy. »Dziewczęta z Nowolipek«, „Wiadomości Literackie”, 1937, nr 47, s. 7
Przeróbki filmowe z polskich powieści mają bardzo złą tradycję to też nic dziwnego, że z niepokojem oczekiwaliśmy ekranowej wersji »Dziewcząt z Nowolipek« (reż. Lejtes). Wiemy, że tzw. współpraca filmu i literatury jest w gruncie rzeczy raczej walką między ludźmi kina a człowiekiem pióra, z której ten ostatni – u nas przynajmniej – zawsze wychodzi pokonany. I to nie tylko dlatego, że film polski w ogóle nie domaga, ale w dużej mierze również dlatego, że nasi literaci zbyt mało interesują się techniką filmową; toteż gdy nie poznają własnego utworu po gruntownym »odbarwieniu« go przez filmiarzy, muszą wierzyć w to, co im wmawiają, że tego właśnie »wymaga« ekran. Gojawiczyńska nie dała się zbyć tym wygodnym powiedzonkiem. Walczyła o to, aby nie decydowano »o niej bez niej«, a chociaż nie wszystkie pozycje udało jej się obronić, jednakże uratowała swoje »Dziewczęta« od zwulgaryzowania i przewekslowania ich na tor brukowej sensacji. Poczyniono tam drobne zmiany, nieodzowne ze względu na konieczność większego skondensowania akcji i ograniczenia ilości bohaterek – jednakże jest to ten sam utwór, w którym z łatwością odnajdujemy nie tylko tak dobrze znane nam osoby, ale – co najważniejsze – właściwą atmosferę. Jest to atmosfera drobnomieszczańska, ale to drobnomieszczaństwo ma przecież swoje wzloty i jego dążenia do »lepszego życia« nie zawsze oznaczają ideały mamy Raczyńskiej, lecz przejawiają się również w podświadomej potrzebie obcowania z pięknem (zespół orkiestrowy Mietka, piękny kształt mebla w warsztacie Mossakowskiego, poetyckie ambicje Franki). To, że z realizmu mrocznych suteren, odrapanego podwórka, kipiących garnków i piłowanego w warsztacie drzewa wyrasta melodia skrzypiec, rytm wiersza, słodycz letniego poranku w lesie – i to w sposób prosty i naturalny, bez patosu wielkich słów i koturnowych gestów – jest dowodem inteligencji reżysera i jego umiejętności »obrazowania«. Dlatego też »Dziewczęta z Nowolipek« można uważać za dobry film, nawet jeżeli się go rozpatruje w oderwaniu od powieści, choć niewątpliwie wyborowi tematu przede wszystkim mamy do zawdzięczenia poziom tego filmu, o tyle przerastający normalną naszą produkcję. Nonszalancja, z jaką nawet najlepsi nasi aktorzy traktują przeważnie swe role w filmie, tu jakoś zniknęła w »Dziewczętach«. Zdawało się, że wszystkich ożywia chęć wniknięcia w intencje autorki i obawa przed zniekształceniem postaci, które zdobyły popularność i przybrały pewien określony kształt w wyobraźni czytelnika. Toteż nawet Junosza porzucił swoje gierki i był naprawdę stolarzem Mossakowskim, a nie znakomitym aktorem Junoszą-Stępowskim. Z Ćwiklińską wprost trudno się rozstać, jest tak znakomitą Raczyńską. Wysocka ma tylko kilka scen, ale wystarczą dla zadokumentowania klasy jej gry. Z dziewcząt najtrudniejszą rolę miała, oczywiście Bronka, ta wiecznie szukająca, nienasycona, analizująca sceptyczka i fatalistka zarazem. I – o dziwo! – Barszczewska, która na ekranie bywała ostatnio irytująco mdła i bezbarwna, nagle pokazała znów, że jest aktorką, która potrafi grać, a nie tylko świergotać ckliwie. Wiszniewska trafnie ujęła postać Amelki. Andrzejewska trochę wyjaskrawiła swą zresztą b. dobrą Frankę. Kwiryna Jaraczówny była rzeczowa i zachłanna, jak przystało na przyszłą »paskarkę«, ale przydałoby się trochę więcej wdzięku, choćby – drapieżnego. Taka, jak jest, jest trochę za kanciasta. Ale na ogół wszystkie zasługują na pochwałę. Na dobro reżysera należy zapisać jeszcze i to, że nawet statyści u niego nie »statystują na tle dekoracji«, lecz są żywymi ludźmi, zrośniętymi z terenem. Stąd tak rzadkie w filmach polskich wrażenie bezpośredniości i prawdy, przy jednoczesnym unikaniu przykrego naturalizmu i stawiania kropek nad i. Trudność ułożenia scenariusza »Dziewcząt« polegała na utrzymaniu kilku równoległych wątków akcji i doprowadzeniu każdego do jakiegoś rozwiązania, które w książce nie wymaga takiej konkretyzacji. Toteż zamknięcie dziejów dziewcząt jakimś jednym akordem jest bardzo dobrym pomysłem konstrukcyjnym. Pokazanie nowego powojennego pokolenia dziewcząt w postaci czterech przyjaciółek, wybiegających z tego samego podwórka, jest jak gdyby zamknięciem jednego cyklu i początkiem nowego, w którym, być może, dziewczętom z Nowolipek łatwiej będzie przekroczyć granicę, dzielącą je od śródmieścia i…»lepszego życia« materialnego i duchowego”.
Stef.[ania] H.[eymanowa], „Z życia ekranu”, „Bluszcz”, 1937, nr 48
„Reżyserowi tego filmu udało się uczynić rzecz niezwykłą. Nie tylko bowiem stworzył dzieło pod każdym względem doskonałe, zwarte w kompozycji, ciekawe w ujęciu, efektowne w fotografii, lecz i z pierwowzoru, którym jest powieść Gojawiczyńskiej, stworzył dzieło pierwowzór ten przewyższające. Rzecz ta wymaga podkreślenia, gdyż po raz pierwszy w dziejach kinematografii polskiej utwór literacki nie został oszpecony, ale owszem, przydano mu skrzydeł. Największą zaletą »Dziewczęta z Nowolipek« Lejtesa jest nieustanne przemawianie do widza językiem filmowym. Dźwięk, słowo – są tu tylko mało znaczącym dodatkiem. Od pierwszego do ostatniego momentu reżyser umiał posługiwać się wyłącznie filmowymi środkami ekspresji. I dlatego stworzył rzecz wartościową – nie obawiajmy się dodać – najlepszy bodaj film produkcji polskiej, nieustępujący tym razem dobrym filmom zagranicznym. Po raz pierwszy też w tym filmie Barszczewska stała się bohaterką najprawdziwszego filmowego zdarzenia. Gra jej nabrała pewności, na sali rozległy się po skończonym pokazie głosy, że jest to polska Elżbieta Bergner. Jadzia Andrzejewska grą pełną szczerości potrafiła wzruszyć. A obok nich – Wiszniewska, Jaraczówna, Ćwiklińska, Wysocka i świetny Junosza-Stępowski. Po debiucie w »Znachorze« na specjalne wyróżnienie zasłużył sobie świetnie się zapowiadający Wł. Łoziński”.
„Dziewczęta z Nowolipek”, „Kino” 1937, nr 45, s.14
„Jednocześnie rozgrywają się dramaty czterech dziewcząt, tworząc 4 odrębne filmy. Całość wskutek tego rwie się. Chwilami odnosi się wrażenie, że to nie tylko film, ale strzępy obrazu jeszcze nie zmontowane. Krótko mówiąc: okazało się, że powieść Gojawiczyńskiej jest niefilmowa – natomiast ponętnym dla kina jest sam temat. Skoro więc przerabiało się powieść (usunięcie pierwszych fragmentów), należało w scenariuszu pójść dalej i zrobić jeszcze jeden krok, usuwając może postaci drugorzędne i koncentrując całą uwagę na dramatach Franki i Bronki, jako najmocniejszych i najbardziej typowych. Powyższe uwagi jednak nie mają na celu obniżenia wartości pracy Lejtesa. Nie jestem zdania, że »Dziewczęta z Nowolipek« są filmem najlepszym w twórczości dotychczasowej reżysera. Uważam, że Lejtes robił już lepsze filmy. Dalej twierdzę, że dziedzina filmu psychologicznego nie leży w zakresie pełnych możliwości Lejtesa. Znacznie lepiej czuje się ten reżyser w obrazach historycznych, gdzie można wykazać większy rozmach i siłę. Błędem Lejtesa jest jeszcze »nieżyciowe«, fałszywe »postawienie« aktorów: niektóre kwestie są wykonane przesadnie fatalnie. Dotyczy to również intonacji głosu. Po tych zastrzeżeniach możemy śmiało pochwalić Lejtesa za sumienne wypracowanie scen i, co rzadko się u innych reżyserów polskich spotyka, unikanie banalności, szukanie własnych, odrębnych środków wypowiedzenia treści. Zawsze w filmie Lejtesa znajdujemy oryginalniejsze, ciekawsze ujęcia scen. Wreszcie »Dziewczęta z Nowolipek« mają wartkie tempo, co jest jedną z cenniejszych zalet. Powodzenia? W Warszawie film idzie b. dobrze, na prowincji również dobrze. Należy uznać »Dziewczęta z Nowolipek« za film kasowy”.
Józef Fryde, „Dziewczęta z Nowolipek”, „Prawda o Filmie”, 1937, nr 10, s.8
„Losy czterech dziewcząt, bohaterek powieści Gojawiczyńskiej, nie zbiegają się w filmie w jeden gościniec. Są to cztery tory, których scenarzysta nie potrafił ująć we wspólne węzły. Niekiedy odnosi się wrażenie, że obrazy z życia Bronki, Amelki, Franki i Kwiryny są strzępami zupełnie różnych filmów, zmontowanych niezawsze płynnie w jeden nowy utwór, kanciasty i mało wartki w przejściach. Film jest skuty ze swoim prototypem literackim i od niego uzależniony — to jest jego grzech zasadniczy. Dla tych, którzy nie znają pięknej powieści Gojawiczyńskiej nie będzie pełny i wystarczający, tym zaś którzy ją znają i lubią, przyniesie doskonale ilustracje do przeżytych wrażeń. Ilustracje – powtarzamy – doskonałe, bo film »Dziewczęta z Nowolipek«, tak ułomny w scenariuszu – zdradza w swych fragmentach utalentowanego majstra. Józef Lejtes jest już doświadczonym reżyserem w skali europejskiej i każdą z oderwanych partyj filmu zrealizował z powagą dojrzałego artysty. Spojrzenie na podwórko, które koncentruje dramaty dziewcząt jest szczere i pełne naturalistycznej prawdy, Lejtes panuje doskonale nad aktorami troszczy się o dialogi, które są zwięzłe, dosadne, naturalne, urozmaica film dobrymi pejzażami i refleksyjnymi wstawkami, i dzielnie walczy z wrodzonymi kalectwami scenariusza, którego sam jest współsprawcą. Elżbieta Barszczewska dała swej Bronce Mossakowskiej szlachetny liryzm i nieodparty urok świeżości. Młoda ta aktorka posiada niewątpliwie talent i doskonale warunki, godna jest więc dobrych ról i odpowiedzialnych reżyserów. Świetna jest też Hanka Jaraczówna, jako Kwiryna, mocna i dosadna w swym charakterystycznym zacięciu. Andrzejewska (Franka) i Wiszniewska (Amelka) – słabe. Dobry jest, nieaktorski, a bardzo autentyczny Szalawski jako Ignaś Pędzicki, legionista. Znakomite, żywe i pełnokrwiste są dwie jubilatki sceny polskiej, Wysocka i Cwiklińska, pierwsza w roli surowej pani Mossakowskiej, druga jako pytlująca pani Raczyńska. A dalej na wyliczenie zasługują: Białoszczyński, Junosza-Stępowski i wielu innych z długiego rejestru afiszowego. W tym filnie z prawdziwego zdarzenia pomyślano także o muzyce, która z sensem i uczciwie przygotowali Neuteich i Palester".
„»Dziewczęta z Nowolipek«. Poważny sukces kinematografii krajowej”, „Ilustrowana Republika”, 1937, nr 327
„Patrząc na film Lejtesa »Dziewczęta z Nowolipek« dochodzi się do wniosku, że – mimo pewnej schematyczności scenariusza – jest to pierwszy nasz film artystyczny. Już ta latarnia z numerem domu nie ma w sobie nic z tradycyjnych komunałów, a pierwsze sceny podwórka i ujęcie okien są bezwzględną esencją kinetyczności, zerwaniem z piętnem teatralności na ekranie. Dyskretne stuszowanie melodramatyzmu w scenie śmierci starego Mossakowskiego, doskonale (i znów oczyszczenie z teatralności!) zbliżenie twarzy Mietka (Łoziński) i jego reakcja na dźwięk ostatniego rzężenia ojca, świadczą znów o dojrzałości Lejtesa i jego filmowym podejściu do realizacji. Cztery dziewczęta z Nowolipek stały się, dzięki szczęśliwemu doborowi postaci doskonałem wcieleniem bohaterek Gojawiczyńskiej. Uroda i pastelowość Wiszniewskiej przybliżały nam Cechnę taką, jaką przy czytaniu powieści Gojawiczyńskiej stworzyliśmy w naszej wyobraźni. Barszczewska rehabilitowała się po »Znachorze«. Była tu Bronką szczerą, ludzką, przytem w paru momentach b. ładnie sfotografowaną. Jadzia Andrzejewska gra Frankę przekonywująco, nawet wzruszająco. Operator postarzył ją niesłusznie w kilku zbliżeniach, a partner (Karbowski) steatralizował najlepszą scenę. Nie miała w ogóle szczęścia Andrzejewska do partnerów w tym filmie: i Różycki i Karbowski »grali«. Nawyczki teatralne dobrych aktorów scenicznych spaczyły nieco te fragmenty roli, w których Andrzejewska musiała zetknąć się z »rutyniarzami«. Jaraczówna świetna. Uchwyciła zdrowe chamstwo Kwiryny i oddała je bez reszty. Obok dziewcząt najbliższy Gojawiczyńskiej i filmu jako takiego był Mietek Mossakowski w wykonaniu Łozińskiego. Sylwetką i typem doskonale do roli dopasowany, ani razu nie wyszedł z postaci, a pożegnanie z siostrą zagrał w najlepszym stylu ekranowym, potwierdzając pochlebną opinię, jaką zdobył po »Znachorze«. Do pozycji dodatnich zaliczyć trzeba Junoszę-Stępowskiego, z tym zastrzeżeniem, że nie jest to tak zdecydowany tryumf jak w »Znachorze«. Zastrzeżenia o teatralności gry dotyczą również Stanisławy Wysockiej. I nie będzie to świętokradztwem, jeśli powiem, że wielka tragiczka, o ile chce być równie wielką na ekranie, jak na scenie, musi skontrolować samą siebie i poddać surowej autokrytyce własną grę, patrząc na nią jako widz filmowy. Spierać się też należało z Ćwiklińską. Ale to znów inna sprawa. Aktorsko i »ekranowo« wszystko bez ale. Natomiast nasuwają się poważne wątpliwości, czy znakomita nasza artystka nie minęła się z rolą, czy nie obniżyła towarzysko owej pani Raczyńskiej, która – w myśl Gojawiczyńskiej – powinna być raczej »zdetronizowaną« przez los osobą »z lepszej sfery«, nie zaś typową paniusią z oficyn nowolipkowskich. Poprawnie (nie więcej) wypadł debiut pana Szalawskiego. Jak zawsze u nas dobre epizody, dobrzy pp.: Hnydzinski, Korwin, Zarembina, Bukojemska, Buczyńska, Rogozińska, Grabowski. Gorsza »Alisia«, mniej dziecięca i mniej zewnętrznie trafna, niż inne epizody. Do wyników bardzo dodatnich należy pierwszy w odpowiedzialnej roli popis p. Brzezińskiej jako Mańki Prymas. Zewnętrznie (może niechcący, tym lepiej) przypominała Polę Negri, a gra doskonale odpowiadała roli. Ze scen zbiorowych wyróżnić trzeba znakomity odjazd rodziny Mossakowskich, piękny i prosty wjazd legionów do Warszawy, świetny skrót przemarszu wojsk (kopyta końskie) – plenery ogółem ciekawsze, niż wnętrza, i fotograficznie i aktorsko. Analizując drobiazgowo »Dziewczęta z Nowolipek« trzeba przyznać, że plusy górują tu nad minusami. Film ten napełnia otuchą. Daje wiarę w »jutro« naszej produkcji, mimo wszystkich istotnych zastrzeżeń”.
Z., „Pierwszy polski film artystyczny”, „Świat”, 1937, nr 45, s. 22
Redakcja „Kina” w numerze 40 z 1937 roku w rubryce „W polskim świecie filmowym” donosiła: „Adwokat Grzankowski wystąpił do sądu okręgowego z powództwem przeciwko wytwórni Parlofilm, która zaangażowała do filmu »Dziewczęta z Nowolipek« zamiast jego klienta, aktora śląskiego – innego odtwórcę, mianowicie – Włodzimierza Łozińskiego”. Niestety wiadomości na temat dalszych losów tego powództwa brak.
„Dziewczęta z Nowolipek, tej dzielnicy biednych i szarych ludzi, to Bronka, Franka, Cechna, Janka, Amelka i Kwiryna. Wszystkie tak sobie bliskie, a każda inna. Bronka tęskni za ukochanym, który walczy w legionach, mimo to daje się pokonać życiu i stanie przed swym najdroższym złamana i niegodna już jego miłości. Franka marzyła o wielkiej karierze, o teatrze, literaturze. Ciężka ją czeka walka, pełna goryczy i rozczarowań. Powoli opadają z niej złudzenia. Amelka dąży do zbytku i bogactwa. Była piękna i zdawało się, że zdobędzie łatwo to czego chciała. Zapomniała jednak, że za wszystko trzeba płacić. Kwiryna wrosła w Nowolipki, rozparła się szeroko, pewnie. Pracuje wytrwale, trzyma się kurczowo sklepu odziedziczonego po rodzicach. I w miłości również jest mocna i wytrwała, Czeka na swojego chłopca, który jest w niewoli u Niemców i z otuchą patrzy w przyszłość. Umieją walczyć dziewczęta z Nowolipek. Nie jedno przeżyły. Nie ugięły się jednak, nie upadły, lecz zahartowały się w tej walce o lepszy, wymarzony świat”.
(streszczenie filmu z oryginalnego programu kinowego)
W numerze 4. „Wiadomości Filmowych” z roku 1937 ukazało się ogłoszenie następującej treści:
„Miło jest mi podać do wiadomości P.P. Właścicieli kin, że przystąpiłem do produkcji filmu polskiego.
W szeregu anonsów oraz podczas prywatnych rozmów z P.P. Właścicielami Kin zaznaczałem, że produkcja polskiego filmu »Parlofilmu« jest rzeczą postanowioną, i że tylko kwestią krótkiego czasu jest przystąpienie do właściwych prac realizacyjnych. W ciągu tego całego czasu systematycznie przygotowywałem wszystko do produkcji polskiego filmu. Pertraktowałem ze scenarzystami, szukałem tematu.
Dziś, gdy wszystkie prace przygotowawcze są już całkowicie ukończone, gdy znalazłem temat dość atrakcyjny i oryginalny, gdy już reżyser i kierownik produkcji przystąpili do pracy, ogłaszam W.P.P. tytuł pierwszego polskiego filmu mojej placówki:
Dziewczęta z Nowolipek.
I chcę W.P.P. zapewnić, że nie będę szczędził trudów i kosztów, aby pierwszy polski film »Parlofilmu« stanął na wysokości zadania.
PARLOFILM
(-) Norbert Tarler”.
„Parlofilm” – dotychczas firma dystrybucyjna – istotnie stanął na wysokości zadania, bo „Dziewczęta z Nowolipek” Józefa Lejtesa w zgodnej opinii historyków polskiego kina uchodzą za jeden z najlepszych – o ile nie najlepszy – filmów lat 30.. O jego sukcesie zdecydował m.in. pierwowzór literacki: wydana w 1935 roku powieść Poli Gojawiczyńskiej zyskała zarówno uznanie krytyki, jak i czytelników. Jej „Dziewczęta z Nowolipek” łączą w sobie bliską postulatom Zespołu Literackiego Przedmieście reportażowość (codzienność kamienicy na przedmieściu Warszawy) z psychologią, są zarówno powieścią środowiskowo-obyczajową, jak i parabolą losu kobiety, z jego uwikłaniem w biologię, emocje, ale i stosunki społeczne i historię. „Dziewczęta z Nowolipek” jak na swoje czasy były powieścią odważną: opowiadając o losach sześciu przyjaciółek, mieszkanek tej samej kamienicy, pisarka przełamywała tabu, jakim była kobieca seksualność, podkreślając ograniczenia, jakim podlegają bohaterki z racji płci i pochodzenia społecznego (niemożność emancypacji).
Gojawiczyńska, choć nie pojawia się w czołówce filmu, współpracowała z autorami scenariusza, Józefem Lejtesem i Stanisławem Urbanowiczem (jej honorarium wyniosło 5 tys. złotych, tyle ile odtwórczyni głównej roli, Elżbiety Barszczewskiej). Adaptacja wiązała się z redukcją powieściowych wątków i bohaterów – ekranowych dziewcząt jest cztery, a wśród nich eksponowane postaci Bronki i Franki – oraz łagodzenia naturalizmu powieści. Lejtesowi udało się przełamać dominującą w kinie lat 30. melodramatyczną konwencję i wyjść poza schemat i ekranowe typy, w czym duża zasługa obsady aktorskiej – począwszy od grających matki Stanisławy Wysockiej i Mieczysławy Ćwiklińskiej, poprzez odtwórczynie tytułowych dziewcząt – Elżbietę Barszczewską, Jadwigę Andrzejewską, Tamarę Wiśniewską i Annę Jaraczównę – aż po występujących w rolach drugoplanowych i dalszych, jak Hanna Brzezińska jako Mańka Prymas. Pogłębiona psychologia postaci idzie w parze z filmową formą: zdjęcia Seweryna Steinwurzela dają efekt autentyzmu, a staranna kompozycja z lejtmotywem studziennego podwórka i klamrą narracyjną (analogiczna scena z czterema dziewczętami idącymi do szkoły zaczyna i kończy film) podkreśla pesymistyczny wydźwięk filmu (i powieści) jako opowieści o (s)traconych złudzeniach i niemożności wyzwolenia się od swojego losu.
Realizacji filmu towarzyszyło duże zainteresowanie prasy, ukazywały się reportaże z planu, donoszono o zakończeniu kolejnych etapów produkcji. Po premierze podkreślanemu znakomitymi recenzjami sukcesowi artystycznemu towarzyszył frekwencyjny: „Dziewczęta z Nowolipek” przez 10 tygodni utrzymywały się na ekranach kin. (KDW)